niedziela, 6 lipca 2014

Pożegnanie z Tuskiem.


Egzaltowana panienka zarzuca premierowi Tuskowi zdradę. Zapewne w tym sensie, że kondominium, że sługa ruskich, że zabił Prezesowi Jarosławowi brata, itd. Nie podzielam. Niestety samo określenie jest trafne. Premier Tusk i PO zdradzili mnie. Nie mnie z imienia i nazwiska ale mnie małego przedsiębiorcę. Miała być PO reprezentacją klasy średniej. Partią mieszczańską. Małych i średnich przedsiębiorców. Nikt nie wierzył, że jej wrazliwość społeczna skieruje się w stronę troski o kasjerki w Tesco - tym miała się zajmować lewica. Ale też nikt nie spodziewał się, że troska PO pójdzie w kierunku jej pracodawcy. Tymczasem widać wyraźnie, że PO bliżej do troski o spokojny sen doktora Kulczyka, zyski banków i interesy Tesco niż do ochrony Kowalskiego Sp.J. , który zatrudnia czwórke pracowników, w tym dwoje swoich dzieci. 
Ta konstatacja uświadomiła mi, że trzeba zawrócić w lewą stronę. Bo nie czuję się po stronie kapitału. Czuje się po stronie pracy identycznie jak ta kasjerka. I spodziewam się, że powinna istnieć reprezentacja polityczna, która mnie - małego przedsiębiorcę i moją pracę obroni w nierówej walce ze światem korporacji. Chciałbym aby powstał w Polsce NEW LABOUR. W głowach panów Millera, Czarzastego i Palikota musiałyby się jednak zapalić zupełnie nowe lampki. 

Historyjka z życia.

Wyobraż sobie, drogi czytelniku, że masz aptekę. A może nawet trzy albo pięć aptek. Interes się kręci. Razem z Tobą pracuje rodzina. Dajesz też pracę innym. 
W ramach "wolnego rynku" otwierają ci obok np. Rosspharm. Albo Supermann. W końcu każdy ma prawo prowadzić działalność gospodarczą na równych prawach.
Po kilku miesiącach widzisz, że klientów ubywa. Dokładasz do biznesu rok. To dokładanie uczyni cię bankrutem, ale wierzysz, że dasz radę więc walczysz, płacisz pensje i zusy, sobie już nie płacisz, ale przecież nie zamkniesz z dnia na dzień biznesu, który być może założył Twój ojciec - a Państwo przecież jest dumne z firm rodzinnych.
Po roku, dwóch bankrutujesz - nie masz nic oprócz długów. Jak to się stało, że byłeś taki niekonkurencyjny? Przecież wolny rynek, itd.
To bardzo proste. Proste jak ABC. Proste jak A - Rosspharm prowadzi swoją aptekę razem z drugstore'm. Tobie nie wolno bo prawo farmaceutyczne, ograniczenia, przepisy. Jemu też nie wolno, ale on ma w tym samym lokalu przedzielonym przepierzeniem dwie osobne firmy - aptekę i drugstore, tyle, że klient o tym nie wie. Idzie do Rosspharmu. Ależ przecież Ty też tak możesz! Oczywiście. O ile zrezygnujesz ze swoich pięciu małych aptek i wynajmiesz kilkaset metrów - możesz nie chcieć, nie czuć się na siłach prowadzić drugstoru, z resztą dlaczego aby prowadzić aptekę "musisz" mieć drugstore? Ale to już Twój problem. Proste jak B - Rosspharm może się reklamować. Tobie nie wolno, bo apteki nie mogą się reklamować. Więc Rosspharm nie reklamuje apteki. Reklamuje drugstore, tyle, że klient nie widzi różnicy. Skutek: Rosspharmowi wolno de facto reklamować punkt, w którym ma aptekę - Tobie nie. Taki wolny rynek i równe szanse. i Wreszcie proste jak C - Rosspharm sprzedając lekarstwa, może obniżyć ich ceny nawet ponizej ceny zakupu i  .... nie będzie to wcale dumping. Zawsze wytłumaczy, że polityka cenowa ma na celu osiagnięcie zysku w ujęciu łącznym - zarabia na mydle, szamponie, gumie do życia, napojach, perfumach, itd. Może ceny lekarstw trzymać na absurdalnie niskim poziomie przez lata, aż Cię wykończy, organizować promocje, wyprzedaże, a nawet je reklamować "juto w Rosspharm wszystko o 25% taniej" - klient jak wspomnieliśmy nie rozróżnia drogerii od apteki, więc reklama skutecznie go informuje, że kupi aspirynę ze zniżką. Jak  już nie bedzie wokół innych aptek, nie będzie już musiał się tak wysilać, zacznie zarabiać - rok, dwa czy pięć dla korporacji to żaden problem, on poczeka. Ty zamkniesz swój biznes a Twoi ludzie stracą pracę.
Ty i Twoja przykładowa apteka to przede wszystkim praca. Rosspharm to kapitał. Ale z niejasnych powodów Twoich interesów ekonomicznych nie reprezentuje nikt. "Partia przedsiębiorców" czyli PO jest raczej po stronie Rosspharmu a nie Twojej. SLD może się pochyli nad zatrudnioną u Ciebie kasjerką, ale nie Tobą. 

Diagnoza.

SLD nie znajduje sposobu na wyjście z zaklętego kręgu 10 % +/- 2.

Wierny, żelazny, stary, „prl-owski” elektorat się wykrusza, kończy, nie starcza.

Klasowość myślenia lewicowego to już śmietnik historii. Nie ma już wielkoprzemysłowej klasy robotniczej i nie będzie.  Związki będą coraz słabsze. 

Ci co nie chodzą na wybory to w większości pracownicy najemni, często „wykluczeni” ale jak widać nie czuja potrzeby głosowania w ogóle, a na lewicę w szczególe, więc tu mimo złudnego potencjału , nie ma co szukać wzrostu.

Receptą miała być:  

a.       „lewica światopoglądowa” a więc wolność religii i sumienia, tolerancja kulturowa, przystań dla mniejszości  - w Polsce nie ma mniejszości narodowych, więc w zasadzie wyłącznie seksualnych. Ale ..... kierowanie "mocnych" i "programowych" komunikatów do mniejszości i wykluczonych ma jedną zasadniczą słabość - jest ich mało, a odsetek głosujących jest jeszcze mniejszych. Trzeba i należy stać po stronie mniejszości - problem jednak w tym, że jeśli frekwencja wśród mniejszości jest taka sama jak wśród większości to znaczy, że z 5-10 % np. homoseksualistów, do wyborów idzie w najlepszym razie połowa - aby bronić ich interesów trzeba wygrać głosami innych, bo tych 50% z 5% nie starczy. Arytmetyka.

b.      Deklarowana troska o „wykluczonych” , ekonomicznie słabszych. Postulat równych szans edukacyjnych, dostępu do zdobyczy cywilizacji. Niestety wykluczenie nie chcą chodzić na wybory a dyskusyjne jest czy na sytych i ocdzianych działa takie przesłanie współczucia.

c.       Antyklerykalizm – cywilizowany, ale jednak.

d.      Europejskość – obyczajowa.

Sądząc po wynikach, recepta nie zadziałała.

A może inaczej? 

Nowa lewica sklejona z SLD, Palikota i innych ma szansę przejąć lwią część elektoratu PO i przyciągnąć część elektoratu PIS pod warunkiem, że nie rezygnując z wyżej wymienionych elementów strategii, która działa średnio, ale te 10% daje, znajdzie klucz do wyobraźni wyborców.

Słowem kluczem jest PRACA.

Praca rozumiana nie, jako praca najemna, w przestarzałym i nieadekwatnym do rzeczywistości ujęciu my- praca najemna, oni – kapitał i krwiopijcy.

Praca rozumiana jako wspólna wartość wszystkich, którzy codziennie ciężko pracują na swój kwałek chleba, a więc w tym samym stopniu pracownicy najemni co mali i średni przedsiębiorcy.

Zadziwiające, w jak małym stopniu SLD korzysta z efektu propagandowego stawki liniowej 19%, którą małym przedsiębiorcom (takim jak autor tych uwag) podarował.

Zapewne zmiana nazwy nie wchodzi w grę a na pewno nie na rok przed wyborami, ale warto sobie uzmyslowić, że trwanie przy promowaniu „lewicowości”, która jak widać nie jest już seksowna dla wyborcy, nawet tego lewicowego światopoglądowo nie wystarcza. SLD-owscy specjaliśći do marketingu politycznego niech się nad tym trudzą aby lewica była na nowo kojarzona z pracą (Zbieżność z Unią Pracy jest przypadkowa – nie o to tu chodzi aby przydawać znaczenia UP, którego jako taka nie ma). Pracą, której pojęcie powinno być rozumiane w stylu i tradycji angielskiego Labour. Kiedy angielski Labour wyczerpał się – Tony Blair rozpoczął krucjatę jako New Labour. A Labour czy stary czy nowy , z nazwy nie oznacza ex definitione „lewicy”. Oznacza odwołanie się do etosu pracy, który łatwiej ziulustrować przykładami, niż definicją.

Właściciel pięciu sklepów, zatrudniający 20 osób może być „labour”. TESCO nie jest labour.

Deweloper na dorobku stawiający małe osiedla w powiatowych miastach kontraktujący podwykonawców może być labour. HOCHTIEF nie.

Operator kilkunastu mikrobusów KOZIENICE – WARSZAWA może być labour. Irlandzki POLSKI BUS nie.

Właścicielka sieci pięciu klinik dentystycznych może być labour. Właścicielka zakładu kosmetycznego zatrudniająca dwanaście manikiurzystek. Restaurator tak. McDonalds nie

Tak rozumiana praca jest przedmiotem opresji. Prześladowana przez technokratyczne Państwo sprzyjające korporacjom i ustępujące przed dużym , podczas gdy mały nie ma żadnej reprezenatacji.


SLD, lewica, czy jak byłoby logiczniej Partia Pracy (ale nawet bez zmiany nazwy, można tę PRACĘ zmieśćić w hasłąch, sloganach i programie) powinien być obrońcą PRACY, najemnej ale  i tej wynikającej z małej i średniej przedsiębiorczości przed korporacjami i przed technokratycznym Pańśtwem sprzyjającym wielkiem kapitałowi i ustępującym przed siłą wielkiego kapitału, podczas gdy mały przedsiębiorca jest nawet w gorszej sutuacji niż pracownik najemny – nie reprezentuje i nie broni go nikt.

Na fali rosnącego sprzeciwu przeciw dyktatowi korporacji, modzie na „nie pójdę pracować do korpo”, szczególnie silnej wśród „lewicy światopoglądowej” , jednoczesnej rosnącej społecznie roli małych i średnich przedsiębiorstw, aż dziw, że SLD nie dostrzega, że prędzej zdobędzie głosy tych małych kapitalistów, świadomych, że potrzebują reprezentacji, wiedzących, że PO bliżej do wielkich korporacji, niż tych wykluczonych, wyzyskiwanych, którzy po prostu na wybory nie chodzą bo wolą pić tanie wino w swoim zamkniętym pegieerze.

Ale to wszystko powyżej to tylko wstęp do myśli, którą najlepiej opisze przykład sytuacji prawdziwej, będącej doświadczeniem dziesiątek tysięcy prawdziwych ludzi pracy – tych którzy ciężko pracują , tworzą miejsca pracy, walczą z nierówną konkurencją ze strony „dużego” i opresją Państwa.

Dlaczego ów mały "kapitalista" zasługuje na podobną ochronę jak "ludzie pracy najemnej", "wykluczeni", "słabsi"? Pomijając okrutną, wyrachowaną ale szczerą konstatację, że ci potrzebujący pomocy wykluczeni i słabsi najczęściej nie idą do wyborów i nie dają swoim głosem szansy partii głoszącej i niosącej im pomoc, aby ta miała szansę wykazać się deklarowaną troską odpowiedź da poniższy, wcale nie wymyślony przykład. 
Przykład może dotyczyć rodzinnego warzywniaka, który zbankrutował bo obok otworzyli siedem biedronek a mały kupiec ma do wyboru stać się pracownikiem najemnym albo umrzeć z głodu, bo jego firma "nie sprostała" konkurencji. Nie przekaże też firmy dzieciom. Dziwnie łatwo pogodziliśmy się z takimi sytuacjami, bo przecież "rządzi rynek" i w końcu Auchan też tworzy miejsca pracy. Problem w tym, że to nie rynek rządzi. Ale może bardziej wyrafinowany przykład pozwoli łatwiej zrozumieć, że nowa lewica, nowy labour powinien małego przedsiębiorce postrzegać jako "swojego" do zagospodarowania.



 A przecież są sposoby aby to ustawowo uregulować. Można "równe szanse" moderować. Państwo powinno interweniować tam gdzie mniejszemu i słabszemu dzieje się krzywda.
Widać jednak nie ma takiej woli. 

Panie Miller, panie Czarzasty, panie Palikot! Zróbcie mi taką lewicę. Chętnie skręcę w lewo, tylko na razie na zakręcie stoi znak "ślepy zaułek".





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz