poniedziałek, 28 grudnia 2015

Hodowla baranów

Będą dawać na dzieci. Historię już znacie. Najpierw na wszystkie. Potem na drugie. Potem na drugie ale tylko wtedy jeżeli to pierwsze nie ma jeszcze 18 lat. czyli jak Pierwsze i drugie mają np. 18 i 19 to na trzecie już nie. Potem "bogaci powinni się wstydzić, jeśli wyciągną rękę po te pińcet". Potem już jawnie, że tylko dla najbardziej potrzebujących. I tu pojawia się pytanie: potrzebujących czego? Pewnie są potrzebujący na dziecko 200 tysi aby je wychować i wykształcić na lekarza albo architekta. Albo tacy, którzy są  w potrzebie posłania dziecka na Harvarda. Ale by się nasz narodowo katolicki rząd, który pragnie dla nas dobrze uśmiał, gdyby mu zasugerować że bogaci mogą mieć większe potrzeby na dzieci niż biedni, i że akurat dla nas wszystkich, niewykluczone, że byłoby lepiej gdyby pomagać tym pierwszym.
Zdaniem pomysłodawców potrzebujemy dzieci. Dziecko to takie małe różowe. I jak dać po pińcet to się ich urodzi więcej. I Ojczyzna na tym skorzysta. Otóż błąd. Ojczyzna potrzebuję więcej dorosłych do pracy, do obrony, do płacenia podatków. Dziecko to dopiero początek drogi. Przedsiębiorca transportowy wie, że koszt zakupu ciężarówki to około 5% jego kosztów związanych z działalnością i od ceny zakupy dużo ważniejsze jest czy to dobra ciężarówka, ile na nią można załadować, ile lat posłuży, ile kosztować będzie jej eksploatacja, ile pali i to wszystko w ujęciu np. lat dziesięciu. Dziecko może kosztować Ojczyznę pińcet, ale aby tej Ojczyźnie się przydawało, to dobrze aby je wykształcić. Za setki tysięcy.
Dobrze, że nie jestem politykiem, bo mogę powiedzieć rzeczy na jakie żaden polityk w życiu by się nie odważył. Mianowicie to, że wszystko jest dokładnie odwrotnie niż się wydaje.
Życie pokazuje, że biedni nie potrzebują na dzieci. I tak mają ich dużo. Może faktycznie trzeba im pomóc. Może faktycznie zarabiają za mało. Może faktycznie to nie fair, że kasjerka w supermarkecie ma zarabiać 1500 złotych - jeżeli jest takie przekonanie, że należy jej pomóc, zmieniając strukturę płac, skale podatkowe, dając zapomogi, itd. To niech to się dzieje. Ale po co robić ludziom wodę z mózgu i wymyślać do tego karkołomną argumentację, że to niby na dzieci?
Ojczyzna nie  potrzebuje więcej różowych bobasków które za te pińcet będą miał lepszą kaszkę i słodsze banany (to w wersji demo) albo prędzej ich rodzice zmienią 10-letniego Matiza na 8-letniego Lanosa (to się wydarzyć może w realu). I jakby to brutalnie nie brzmiało Ojczyzna niekoniecznie domaga się aby te wyczekane były dziećmi kasjerek i ochraniarzy. Ojczyzna  potrzebuje więcej dorosłych wykształconych dzieci z tzw. dobrych  domów i te kosztują setki tysięcy złotych, ale potem i korzyść z nich idzie w miliony. Politykowi przez usta nie przejdzie, a już na pewno nie populiście, że Ojczyźnie bardziej potrzebni są lekarze i architekci, bo tych musimy sobie wyhodować sami, niż kasjerki i ochraniarze, bo tych można sobie sprowadzić w dowolnej ilości ze świata. Gdyby naprawdę chodziło o dzieci to ktoś to powinien głośno powiedzieć, że celem jest pięciodzietna rodzina przemysłowca a nie pięcioro dzieci sklepowych. Bo ten obrzydliwy bogaty daje rękojmię ich wychowania, opłacenia studiów, kontynuacji rodzinnego biznesu dającego pracę sklepowym. Ojczyzna potrzebuje więcej dzieci od rodziców, którzy przekazują tradycję zawodu. Pan chirurg z panią pediatrą powinni mieć warunki do wychowania pięciorga dzieci, które poślą na medycynę, ale ich nie dostaną bo ... wszyscy mamy takie same brzuchy.
Polityka demograficzna nie polega na tym aby dawać wszystkim, którzy umieją wsadzić i wyjąć/wypiąć tyłek tylko na tym, aby stymulować jakość przyszłych pokoleń. Mieliśmy już kilka razy okresy, kiedy stolica była w Berlinie i pan kanclerz planował, że należy nas hodować tylko na robotników rolnych. Potem stolica była w Moskwie i towarzysz Gensek domagał się, aby siłą przewodnią był sojusz robotniczo-chłopski.
Teraz będziemy  już sami, narodowi i niepodlegli się hodować. Taka piątka dzieci mecenasa, lekarza, architekta czy przemysłowca mogłaby nie daj Boże jak dorosną  zagłosować nie po myśli. A solidne narodowo katolickie wychowanie szkoła-kościół-strzelnica z zaznaczeniem, że szkoła podstawowa i starczy to jest dopiero przyszłość Narodu.
Aha... napisałem, że żadne polityk nie odważyłby się tak tego ująć? Błąd. Premier Singapuru, w ten sposób rekomendował politykę demograficzną rządu. Bo Singapur potrzebuje ludzi wykształconych. My jakichkolwiek.