czwartek, 31 lipca 2014

Miasto 44

I znowu, jak co roku będziemy skakać sobie do oczu. Po jednej stronie "patrioci" i "prawdziwi Polacy" głoszący, że sztafeta krwi, przekazanie pochodni wolności, że nic, że przegrane bo przecież wygrane, że bez ofiary nie byłoby dzisiejszej wolności. Znamy. Z drugiej strony "zdrajcy" co to twierdzą, że po co, że Czesi i Węgrzy też wolności doczekali, ale bez tylu ofiar, że Polsce potrzebni są bardziej żywi niż martwi. Znamy. 
Wszystkie możliwe argumetny już padły. Ale dwa są wyjątkowo cicho słyszane.
Po pierwsze decyzje o Powstaniu podjęli politycy. Ci sami politycy, których dzisiaj macie w telewizorach, i których obśmiewacie, którymi gardzicie, którzy Was brzydzą, których macie dosyć. Kult i moda na świętą, nieskalaną i idealną II RP nie pozwala powiedzieć głośno, że to byli dokładnie tacy sami politycy jak zawsze, jak wszędzie. Wyjmujący kasztany z ognia cudzymi rękoma, dbający o swoje kariery i karierki, budujący swoje małe ego na wielkich ofiarach, dla których wtedy cudza śmierć, dzisiaj ubóstwo i kolejka do szpitala to są dane statystyczne. Taka właśnie grupa "mężów stanu", siedząca na wygodnych kanapach londyńśkich kawiarni wpadła na pomysł "zróbmy sobie powstanie", bo przecież nie oni mieli w nim walczyć. Gdyby się udało byliby zwycięzcami. Ale się nie udało więc za nich zginęli inni. 
Po drugie nie umiemy się pogodzić z gorzką prawdą, znaną, dostępną i bezdyskusyjną dla każdego historyka, albo tylko pasjonata wojskowości - żadne ruchy partyzanckie (za dyskusyjnym wyjątkiem partyzantki Tito w Jugosławii) nie miały istotnego, realnego, mierzalnego, jednym słowem...  żadnego wpywu na wynik wojny. Wojnę się wygrywa lub przegrywa potencjałem gospodarczym i regularną armią. No i trzema rzeczami: pieniędzmi, pieniędzmi i pieniędzmi. Zachód miał więcej fabryk, technologii i pieniędzy. Sowieci mieli armię. Polska nie miała ani jednego ani drugiego. Wbijanie młodym ludziom do głowy, że sprawę mogła załatwić odwaga i poświęcenie życia to kłamstwo. Dla przebiegu i wyniku wojny nie miały wpływu ani Powstanie, ani AK, ani powstańcy paryscy, prascy, sowieccy partyzanci i niemieccy antyfaszyści w liczbie siedmiu. Gloryfikacja pójścia na śmierć ze śpiewem "obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni" to robienie dzisiejszym młodym ludziom wody z mózgu. Chciałbym aby powszechne stało się przekonanie, że Polska powinna być bogata, przemysłowa, przedsiębiorcza, wykształcona, uzbrojona i silna wynikającą z tych właśnie cech pozycją międzynarodową a nie dzielna, bohaterska i pełna poświęcenia. 
Jeżeli za coś warto jest umierać to tym bardziej warto jest dla tego żyć. 

czwartek, 10 lipca 2014

Łamiące wiadomości. Tylko u nas. Zostańcie z nami.

A najbardziej to ja proszę Pana nie lubię polskich Faktów, Wiadomości i Informacji. I co ja proszę Pana robię? Wyłączam i wychodzę. 


1. Podobno jeszcze w latach 30-tych zdarzały się o równych godzinach komunikaty BBC (radiowe, bo telewizji jeszcze nie było), że "dzisiaj nie mamy żadnych wiadomości, więc nadamy muzykę". 
2. Wynikało to z założenia, że Wiadomości, Fakty i Informacje to właśnie wiadomości, fakty i informacje, wobec braku których nie ma powodu ich wymyślać i zastępować papką informacyjną znaną dziś pod wdzięczną nazwą kontent.  
3. Jak wiemy sytuacja się zmieniła. O okrągłych godzinach, w szczególnie w porze tzw. głównego wydania telewizyjnych dzienników Wiadomośći, Fakty i Informacje wyemitowane być muszą nawet wobec braku tych z małej litery, bo przed, w trakcie (doskonały pomysł na przerwy reklamowe między częściami "informacyjną", sportem a pogodą)  i po sprzedano już reklamę i nie ma przebacz. 
4. Przypomina to refleksję Stefana Kisielewskiego, który zauważył, że przed wojną na sklepach było napisane Rzeźnik a w środku było mięso, a za komuny na sklepie było napisane Mięso a wśrodku był rzeźnik. Teraz w Wiadomościach, Faktach i Informacjach wiadomośći , faktów i informacji jakby mniej , za to rzeźnicy Durczok, Ziemieci Gugała mają się doskonale. 
5. Inna różnica, którą do relacji media-odbiorca wprowadzili władcy niusrumów to odejście od przestarzałej koncepcji, której hołdował np. Giedroyć (na którego etos tak lubią się dzisiejsze tuzy publicystyki i dziennikarstwa powoływać), że to redaktor decyduje o czym chce powiedzieć czytelnikowi czy widzowi. Teraz to się poprawiło, nie ma dwóch zdań. Nowoczesne narzędzie pozwalają zbadać co chce przeczytać (to już coraz rzadziej), usłyszeć i obejrzeć sobie odbiorca. Jeżeli badaczom wychodzi, że nie chce o tym co istotne a woli o pierdołach to redaktorzy Durczok, Lis, Olejnik i Kolenda Zaleska schowają jeszcze głębiej  swoje dawno już zakurzone ambicje dziennikarstwa na poważnie i będą mędlić w nieskończoność o mamach-małej-madzi, utopionych-chłopczykach-z-Cieszyna, ugotowanych-w-aucie-przedszkolakach-a-nawet-pieskach, i ofiarach-bezdomności- spowodowanej-wybuchem-piecyka-gazowego. Staruszkach-wyzutych-z-mieszkania-przez-oszusta.
6. Powyższe tematy w epoce zasygnalizowanej na początku, a nawet jeszcze 20 lat temu, najczęściej a. zasługiwały na wzmiankę w wiadomościach lokalnych i kronice zdarzeń, b. wzmianka była jednorazowa, c. nikt na takich zdarzeniach nie budował ogólnych teorii wszystkiego. 
7. Czy to okropne, że mamy czasem zabijają dzieci? Straszne. Pijani konkubenci tłuką je? Potworne. Wyrostki znęcają się nad zwierzętami? Podłe. Oszuści naciągają ludzi? Woła o pomstę. Ale nie ma żadnych danych, które by potwierdzały, że tego typu sytuacje są dzisiaj częstsze niż niegdyś. Wszystkie te potworności i nienormalności są paradoksalnie najnormalniejsze w świecie. Odsetek rodziców sadystów lub po prostu idiotów, którzy przyczyniają się do krzywdy swoich dzieci wydaje się stały w populacji  - niestety Pan Bóg tak to urządził. 
8. Akurat dzieci mają się lepiej niż kiedykolwiek. W tej potwornej Polsce, gdzie codziennie giną lub są bite  w Wiadomościach, Faktach i Informacjach, na szczęście nie chodzą już dawno do kopalni, po wsiach tatusiowie rzadziej im obcinają nóżki kombajnami, coraz rzadziej wracają ciemną nocą grudniową ze szkoły przez las, bo mają gimbusy, itd. 
9. Nie podzielam przekonania miłośników Pisu, że w mediach mejnstrimowych panuje jakaś szczególna propaganda sukcesu, w domyśle propeo. Akurat odwrotnie. Można pogratulować mediom, że są już tak wolne (od myślenia przede wszystkim), że nie muszą realizować niczyjej propagandy.
10. Obraz wyłaniający się z Wiadomości, Faktów i Informacji to raczej Straszny Film 2, Masakra Teksańską Piłą Mechaniczną i Sala samobójców. Dzieciobójcy, sadyści, złodzieje, gwałciciele i oszuści wypełniają wszystkie pasma przenoszenia. Gdzieś tam może i są ludzie, których działalność ma wpływ na nasze życie, może tlą się gdzieś i nieśmiało pełzają jakieś realne zjawiska społeczne, ekonomiczne, kulturowe, ale od myślenia boli głowa, więc dopóki klikalność w biźniaczym z telewizyjnym serwisie www pokazuje, że Naród pragnie wciąż ugotowanych w aucie dzieci, choćby nawet rzecz się zdarzyła w Ohio, będziemy się tego trzymać.
11. Wrażenie robi też wyjątkowe wyczulenie redaktorek i redaktorów na krzywdę, biedę i nędzę w konfrontacji z rozpasaniem elit. Chodząca na co dzień w pepegach za pięć dych Monika Olejnik jest wrażliwa na bizantyjskie-bachanalie-ministra-co-to-wydał-na kolację-1000-złotych i jej żachnięcie jest tu jak najbardziej wiarygodne i na miejscu. 
Jak wiadomo widzów zawsze cieszy jak można dowalić "bogatemu", ale że o prawdziwych bogatych trudno, poza tym często redaktorów łączą z prawdziwymi bogatymi towarzyskie więzy bywania na tych samych bankietach, umownie obniżymy poprzeczkę aby poepatować widza skandalicznym przetargiem na "luksusową limuzynę" - czytaj skodę superb za 120.000, "luksusowym" zegarkiem za 20.000, "posiadłością" na Mazurach o przepastnej powierzchni pół ha i innymi podobnymi przejawami luksusu. Dzieci pieką się na parkingach, a panowie w stolicy palą cygara. 
12. Wymówka brzmi, że niby Doktor Kulczyk jak je homary to za swoje, a minister Sikroski za moje. To ja chcialem powiedziec, że mnie nie bulwersuje cena lunchu ministra za 1200. Podniecanie się "kwotą!" to czysty populizm, dość obrzydliwej próby. Miał albo nie miał prawa zapłacić służbowymi pieniędzmi i na tym możemy się skupić - zgoda. Ale to przecież zbyt skomplikowane zawiłości dla "oglądalności". Oglądalność nie zajarzy czy, jak i dlaczego są regulowane kwestie wydatków reprezentacyjnych. Ale czerwone lampki od razu Oglądalności się zapalaja, kiedy komunikat będzie zredagowany ty-tu-chłopie-żresz-kaszankę-stara-nie-ma-co-na-dupę-włożyć-a-ministrowa-Mucha-kiecki-sobie sprawia-po5tysi-a-Sikorski-zajadasię-ostrygami. 
13. Postulowałbym tutaj więcej symetrii. Jeżeli panie redaktor nie życzą sobie aby urzędnicy państwowi wypominali im cenę butów (jak to mogło się zdarzyć w ustroju słusznie minionym) to nie powinny bić populistycznej piany, rżnąc głupa, że niby szokuje je cena butelki wina za 300 złotych. Mistrzostwo hipokryzji dzierży Jolanta Pieńkowska, która na wizji rozczulała się czy 500 złoych za to czy za tamto to aby nie za drogo, ale pani Monika Olejnik - dwa w jednym - polska - zasłużenie Oriana Fallaci i równie zasłuzenie Imelda Marcos ( to taka Pani co miała 2000 par butów) nie powinno dziwić nic, bo jeżeli można mieć 500 par butów w średniej cenie średniej krajowej to dziwią chyba już tylko niedźwiedzie w Biedronce. Czy redaktor Olejnik może mieć słabość do drogich butów? Może. Czy mi coś do tego? Nic. Czy jest wiarygodna żachając się ile to minister wydał na wino? Nie jest. Drugą Evitą, co to w futrach i diamentach nalewała zupę ubogim juz się nie zostanie więc po co się męczyc.
14. Cenię Wojewódzkiego, który może sobie jeździć ferrari, może i sztukując sobie brakującą część osobowości Piotrusia Pana, ale trzeba mu przyznać, że rozmówcom nie wyrzuca, że sobie kupili o-matko-boska-cos-drogiego.
15. Trochę mi żal telewizyjnych gwiazd. To obiektywnie inteligentni ludzie. Jeżeli jeszcze obdarzeni pamięcią sięgającą 10-15 lat wstecz, pamiętają, że zajmowali się kiedyś rzeczami ważnymi. Teraz trzepią te "newsy" o niczym i za to nic dostają wiktory "od środowiska". Ciekaw jestem ich autorefleksji. Głupio im czy za kasę można kupić spokój sumienia? Jak się czuje człowiek, który wobec miliona tematów ważnych postanawia na kolegium redakcyjnym, że do głównego wydania damy mamę-małej-madzi? Ma do siebie jeszcze szacunek? Jak długo całość otaczającego wszechświata mają mi tłumaczyć wciąż Ci sami rozmówcy kropki nad i? Czy na każdy temat muszę usłyszeć opinie wciąż tych samych Niesiołowskich i Giertychów? 

Kiedy jeszcze trwał reżim komuny w Związku Radzieckim były w zasadzie dwie gazety - Prawda i Izviestja (Wiadomosci po polsku). Sytuację wolności słowa opisywały pytanie i odpowiedź.
- Ile jest prawdy w Izviesjach?
- Tyle samo co izvestji w Prawdzie.

To mniej więcej jak dzisiaj u nas. Wolne media i wolni dziennikarze mają wolny wybór i wybierają badziewie. 

niedziela, 6 lipca 2014

Pożegnanie z Tuskiem.


Egzaltowana panienka zarzuca premierowi Tuskowi zdradę. Zapewne w tym sensie, że kondominium, że sługa ruskich, że zabił Prezesowi Jarosławowi brata, itd. Nie podzielam. Niestety samo określenie jest trafne. Premier Tusk i PO zdradzili mnie. Nie mnie z imienia i nazwiska ale mnie małego przedsiębiorcę. Miała być PO reprezentacją klasy średniej. Partią mieszczańską. Małych i średnich przedsiębiorców. Nikt nie wierzył, że jej wrazliwość społeczna skieruje się w stronę troski o kasjerki w Tesco - tym miała się zajmować lewica. Ale też nikt nie spodziewał się, że troska PO pójdzie w kierunku jej pracodawcy. Tymczasem widać wyraźnie, że PO bliżej do troski o spokojny sen doktora Kulczyka, zyski banków i interesy Tesco niż do ochrony Kowalskiego Sp.J. , który zatrudnia czwórke pracowników, w tym dwoje swoich dzieci. 
Ta konstatacja uświadomiła mi, że trzeba zawrócić w lewą stronę. Bo nie czuję się po stronie kapitału. Czuje się po stronie pracy identycznie jak ta kasjerka. I spodziewam się, że powinna istnieć reprezentacja polityczna, która mnie - małego przedsiębiorcę i moją pracę obroni w nierówej walce ze światem korporacji. Chciałbym aby powstał w Polsce NEW LABOUR. W głowach panów Millera, Czarzastego i Palikota musiałyby się jednak zapalić zupełnie nowe lampki. 

Historyjka z życia.

Wyobraż sobie, drogi czytelniku, że masz aptekę. A może nawet trzy albo pięć aptek. Interes się kręci. Razem z Tobą pracuje rodzina. Dajesz też pracę innym. 
W ramach "wolnego rynku" otwierają ci obok np. Rosspharm. Albo Supermann. W końcu każdy ma prawo prowadzić działalność gospodarczą na równych prawach.
Po kilku miesiącach widzisz, że klientów ubywa. Dokładasz do biznesu rok. To dokładanie uczyni cię bankrutem, ale wierzysz, że dasz radę więc walczysz, płacisz pensje i zusy, sobie już nie płacisz, ale przecież nie zamkniesz z dnia na dzień biznesu, który być może założył Twój ojciec - a Państwo przecież jest dumne z firm rodzinnych.
Po roku, dwóch bankrutujesz - nie masz nic oprócz długów. Jak to się stało, że byłeś taki niekonkurencyjny? Przecież wolny rynek, itd.
To bardzo proste. Proste jak ABC. Proste jak A - Rosspharm prowadzi swoją aptekę razem z drugstore'm. Tobie nie wolno bo prawo farmaceutyczne, ograniczenia, przepisy. Jemu też nie wolno, ale on ma w tym samym lokalu przedzielonym przepierzeniem dwie osobne firmy - aptekę i drugstore, tyle, że klient o tym nie wie. Idzie do Rosspharmu. Ależ przecież Ty też tak możesz! Oczywiście. O ile zrezygnujesz ze swoich pięciu małych aptek i wynajmiesz kilkaset metrów - możesz nie chcieć, nie czuć się na siłach prowadzić drugstoru, z resztą dlaczego aby prowadzić aptekę "musisz" mieć drugstore? Ale to już Twój problem. Proste jak B - Rosspharm może się reklamować. Tobie nie wolno, bo apteki nie mogą się reklamować. Więc Rosspharm nie reklamuje apteki. Reklamuje drugstore, tyle, że klient nie widzi różnicy. Skutek: Rosspharmowi wolno de facto reklamować punkt, w którym ma aptekę - Tobie nie. Taki wolny rynek i równe szanse. i Wreszcie proste jak C - Rosspharm sprzedając lekarstwa, może obniżyć ich ceny nawet ponizej ceny zakupu i  .... nie będzie to wcale dumping. Zawsze wytłumaczy, że polityka cenowa ma na celu osiagnięcie zysku w ujęciu łącznym - zarabia na mydle, szamponie, gumie do życia, napojach, perfumach, itd. Może ceny lekarstw trzymać na absurdalnie niskim poziomie przez lata, aż Cię wykończy, organizować promocje, wyprzedaże, a nawet je reklamować "juto w Rosspharm wszystko o 25% taniej" - klient jak wspomnieliśmy nie rozróżnia drogerii od apteki, więc reklama skutecznie go informuje, że kupi aspirynę ze zniżką. Jak  już nie bedzie wokół innych aptek, nie będzie już musiał się tak wysilać, zacznie zarabiać - rok, dwa czy pięć dla korporacji to żaden problem, on poczeka. Ty zamkniesz swój biznes a Twoi ludzie stracą pracę.
Ty i Twoja przykładowa apteka to przede wszystkim praca. Rosspharm to kapitał. Ale z niejasnych powodów Twoich interesów ekonomicznych nie reprezentuje nikt. "Partia przedsiębiorców" czyli PO jest raczej po stronie Rosspharmu a nie Twojej. SLD może się pochyli nad zatrudnioną u Ciebie kasjerką, ale nie Tobą. 

Diagnoza.

SLD nie znajduje sposobu na wyjście z zaklętego kręgu 10 % +/- 2.

Wierny, żelazny, stary, „prl-owski” elektorat się wykrusza, kończy, nie starcza.

Klasowość myślenia lewicowego to już śmietnik historii. Nie ma już wielkoprzemysłowej klasy robotniczej i nie będzie.  Związki będą coraz słabsze. 

Ci co nie chodzą na wybory to w większości pracownicy najemni, często „wykluczeni” ale jak widać nie czuja potrzeby głosowania w ogóle, a na lewicę w szczególe, więc tu mimo złudnego potencjału , nie ma co szukać wzrostu.

Receptą miała być:  

a.       „lewica światopoglądowa” a więc wolność religii i sumienia, tolerancja kulturowa, przystań dla mniejszości  - w Polsce nie ma mniejszości narodowych, więc w zasadzie wyłącznie seksualnych. Ale ..... kierowanie "mocnych" i "programowych" komunikatów do mniejszości i wykluczonych ma jedną zasadniczą słabość - jest ich mało, a odsetek głosujących jest jeszcze mniejszych. Trzeba i należy stać po stronie mniejszości - problem jednak w tym, że jeśli frekwencja wśród mniejszości jest taka sama jak wśród większości to znaczy, że z 5-10 % np. homoseksualistów, do wyborów idzie w najlepszym razie połowa - aby bronić ich interesów trzeba wygrać głosami innych, bo tych 50% z 5% nie starczy. Arytmetyka.

b.      Deklarowana troska o „wykluczonych” , ekonomicznie słabszych. Postulat równych szans edukacyjnych, dostępu do zdobyczy cywilizacji. Niestety wykluczenie nie chcą chodzić na wybory a dyskusyjne jest czy na sytych i ocdzianych działa takie przesłanie współczucia.

c.       Antyklerykalizm – cywilizowany, ale jednak.

d.      Europejskość – obyczajowa.

Sądząc po wynikach, recepta nie zadziałała.

A może inaczej? 

Nowa lewica sklejona z SLD, Palikota i innych ma szansę przejąć lwią część elektoratu PO i przyciągnąć część elektoratu PIS pod warunkiem, że nie rezygnując z wyżej wymienionych elementów strategii, która działa średnio, ale te 10% daje, znajdzie klucz do wyobraźni wyborców.

Słowem kluczem jest PRACA.

Praca rozumiana nie, jako praca najemna, w przestarzałym i nieadekwatnym do rzeczywistości ujęciu my- praca najemna, oni – kapitał i krwiopijcy.

Praca rozumiana jako wspólna wartość wszystkich, którzy codziennie ciężko pracują na swój kwałek chleba, a więc w tym samym stopniu pracownicy najemni co mali i średni przedsiębiorcy.

Zadziwiające, w jak małym stopniu SLD korzysta z efektu propagandowego stawki liniowej 19%, którą małym przedsiębiorcom (takim jak autor tych uwag) podarował.

Zapewne zmiana nazwy nie wchodzi w grę a na pewno nie na rok przed wyborami, ale warto sobie uzmyslowić, że trwanie przy promowaniu „lewicowości”, która jak widać nie jest już seksowna dla wyborcy, nawet tego lewicowego światopoglądowo nie wystarcza. SLD-owscy specjaliśći do marketingu politycznego niech się nad tym trudzą aby lewica była na nowo kojarzona z pracą (Zbieżność z Unią Pracy jest przypadkowa – nie o to tu chodzi aby przydawać znaczenia UP, którego jako taka nie ma). Pracą, której pojęcie powinno być rozumiane w stylu i tradycji angielskiego Labour. Kiedy angielski Labour wyczerpał się – Tony Blair rozpoczął krucjatę jako New Labour. A Labour czy stary czy nowy , z nazwy nie oznacza ex definitione „lewicy”. Oznacza odwołanie się do etosu pracy, który łatwiej ziulustrować przykładami, niż definicją.

Właściciel pięciu sklepów, zatrudniający 20 osób może być „labour”. TESCO nie jest labour.

Deweloper na dorobku stawiający małe osiedla w powiatowych miastach kontraktujący podwykonawców może być labour. HOCHTIEF nie.

Operator kilkunastu mikrobusów KOZIENICE – WARSZAWA może być labour. Irlandzki POLSKI BUS nie.

Właścicielka sieci pięciu klinik dentystycznych może być labour. Właścicielka zakładu kosmetycznego zatrudniająca dwanaście manikiurzystek. Restaurator tak. McDonalds nie

Tak rozumiana praca jest przedmiotem opresji. Prześladowana przez technokratyczne Państwo sprzyjające korporacjom i ustępujące przed dużym , podczas gdy mały nie ma żadnej reprezenatacji.


SLD, lewica, czy jak byłoby logiczniej Partia Pracy (ale nawet bez zmiany nazwy, można tę PRACĘ zmieśćić w hasłąch, sloganach i programie) powinien być obrońcą PRACY, najemnej ale  i tej wynikającej z małej i średniej przedsiębiorczości przed korporacjami i przed technokratycznym Pańśtwem sprzyjającym wielkiem kapitałowi i ustępującym przed siłą wielkiego kapitału, podczas gdy mały przedsiębiorca jest nawet w gorszej sutuacji niż pracownik najemny – nie reprezentuje i nie broni go nikt.

Na fali rosnącego sprzeciwu przeciw dyktatowi korporacji, modzie na „nie pójdę pracować do korpo”, szczególnie silnej wśród „lewicy światopoglądowej” , jednoczesnej rosnącej społecznie roli małych i średnich przedsiębiorstw, aż dziw, że SLD nie dostrzega, że prędzej zdobędzie głosy tych małych kapitalistów, świadomych, że potrzebują reprezentacji, wiedzących, że PO bliżej do wielkich korporacji, niż tych wykluczonych, wyzyskiwanych, którzy po prostu na wybory nie chodzą bo wolą pić tanie wino w swoim zamkniętym pegieerze.

Ale to wszystko powyżej to tylko wstęp do myśli, którą najlepiej opisze przykład sytuacji prawdziwej, będącej doświadczeniem dziesiątek tysięcy prawdziwych ludzi pracy – tych którzy ciężko pracują , tworzą miejsca pracy, walczą z nierówną konkurencją ze strony „dużego” i opresją Państwa.

Dlaczego ów mały "kapitalista" zasługuje na podobną ochronę jak "ludzie pracy najemnej", "wykluczeni", "słabsi"? Pomijając okrutną, wyrachowaną ale szczerą konstatację, że ci potrzebujący pomocy wykluczeni i słabsi najczęściej nie idą do wyborów i nie dają swoim głosem szansy partii głoszącej i niosącej im pomoc, aby ta miała szansę wykazać się deklarowaną troską odpowiedź da poniższy, wcale nie wymyślony przykład. 
Przykład może dotyczyć rodzinnego warzywniaka, który zbankrutował bo obok otworzyli siedem biedronek a mały kupiec ma do wyboru stać się pracownikiem najemnym albo umrzeć z głodu, bo jego firma "nie sprostała" konkurencji. Nie przekaże też firmy dzieciom. Dziwnie łatwo pogodziliśmy się z takimi sytuacjami, bo przecież "rządzi rynek" i w końcu Auchan też tworzy miejsca pracy. Problem w tym, że to nie rynek rządzi. Ale może bardziej wyrafinowany przykład pozwoli łatwiej zrozumieć, że nowa lewica, nowy labour powinien małego przedsiębiorce postrzegać jako "swojego" do zagospodarowania.



 A przecież są sposoby aby to ustawowo uregulować. Można "równe szanse" moderować. Państwo powinno interweniować tam gdzie mniejszemu i słabszemu dzieje się krzywda.
Widać jednak nie ma takiej woli. 

Panie Miller, panie Czarzasty, panie Palikot! Zróbcie mi taką lewicę. Chętnie skręcę w lewo, tylko na razie na zakręcie stoi znak "ślepy zaułek".